Mimo, że nazywany
trendem, normcore jest czymś więcej niż kilku-sezonowym zrywem projektantów w
stronę jednego typu sylwetki, kolorystyki czy motywu. Jego oficjalna nazwa
pojawiła się wraz z kolekcjami zaprezentowanymi na wybiegach w sezonie jesień - zima 2014.15, zwłaszcza w kolekcjach Hermèsa, Hugo Bossa, Christophera Kane'a, Max
Mary, DKNY. Jest to jednak zjawisko dobrze znane modzie ulicznej a także w strefie blogowej.
Style.com
określa ten trend mianem "The New Normal", co odnosi się do jego
swoistej niepozorności, dążenia do wtopienia się w tłum, unikania
zwrócenia na siebie uwagi. Na tym polega paradoks normcore: przyciągać
spojrzenie, znajdując się pośród tłumu prześcigającego się w coraz to nowych
sposobach koncentrowania atencji. Tutaj mniej znaczy więcej. Kiedy rynek zalewany
jest przez wszelkiego rodzaju produkty, które mają odpowiadać na wszystkie
nasze potrzeby, The New Normal skłania się ku przemyślanym decyzjom kupna,
wygodzie zamiast dekoracyjności - stawianie mody na najważniejszym miejscu
zastępuje naturalnością i swobodą ruchu.
Jak wygląda to w
rzeczywistości? Drzewo genealogiczne normcore zakorzenione jest w latach
dziewięćdziesiątych, a nawet męskich garniturach z lat sześćdziesiątych. Trend
spokrewniony jest w prostej linii z tendencją do maskulinizacji mody kobiecej i
zacierania granic między płcią damską i męską. Na znaczeniu traci również rozróżnienie na
styl formalny i casualowy. Marynarki i garnitury przechodzą transformację ku
wygodnym outfitom, w których spokojnie
można snuć się w stronę sali konferencyjnej (style.com). Workowate spodnie i oversizowe płaszcze stały się idealnym kamuflażem, który
pozwola przemknąć rano niezauważonym do biura z kubkiem gorącej kawy w ręku.
Oficjalnie nie
ma w nim zasad - to jest jednak teza, którą łatwo podważyć. Rzuca się bowiem z
łatwością w oczy kilka podstawowych reguł stosowania Normcore, które wyróżniamy
poniżej, porównując inspiracje z wielkomiejskich ulic z efektem pracy projektantów.